Tego się nie spodziewałam!

Oto kilka rzeczy, które były dla mnie nowe w Niemczech. Tego naprawdę się nie spodziewałam! Przeczytajcie!


1) Oktoberfest w... Berlinie.


Tak moi drodzy, Oktoberfest to nie tylko wielka impreza w Monachium. Wiele niemieckich miast organizuje swoje imprezy, na których można łatwo ulec złudzeniu, że jest się w pięknej Bawarii.

W tym roku po raz pierwszy miałam możliwość wziąć udział w zorganizowanym evencie w stolicy Niemiec. Wielu szefów berlińskich firm zaprasza swoich pracowników na integrację na "Wiesn", tak było i w moim przypadku. Jak wygląda taka impreza? Wszyscy wiedzą, że na Oktoberfest nosi się tradycyjne bawarskie stroje - die Lederhose (skórzane spodnie), koszulę w kratę lub das Dirndl (sukienka). I to nie ważne, czy jesteś Niemcem, czy nie - masz zakładać i tyle! Do tego  pije się z litrowych kufli, zwanych Maßkrüge. Ale że tańczy się przy tym, stojąc na ławkach przy stole?! To była dla mnie mega niespodzianka. Przy zespole na żywo, grającym nie tylko bawarskie przyśpiewki, ale także niemieckie hity i szlagiery, który zagrzewa co chwilę do unoszenia w górę kufla i wypicia bursztynowego trunku. W menu także tradycyjne bawarskie potrawy: die Schweinehaxe (golonka), Spätzle ("lane kluski") i die Weißwurst (biała kiełbasa - uwaga - ze słodką musztardą!).

2) Pomelo i szparagi.


Tak, to nie jest owoc rosnący w Niemczech, ale właśnie tutaj po raz pierwszy miałam okazję go zjeść. Ten owoc to nic innego, jak krzyżówka innych owoców cytrusowych. Jest słodki, bardzo dobrze obiera się ze skórki (także w środku) i jest dosyć suchy, więc sok nie cieknie po brodzie podczas  jedzenia :) Zawiera dużo witaminy C (więcej niż cytryna).  Rozmiarem większy od grejpfruta. W Polsce też można już pomelo kupić, np. w Lidlu. Jeśli jeszcze nie próbowaliście, to polecam!

Szparagi też miałam przyjemność po raz pierwszy zjeść właśnie w Niemczech. Są one niejako ich potrawą narodową, wszyscy czekają ze zniecierpliwieniem na wiosnę i obżerają sie wcale nie tanimi szparagami bez pamięci. I chociaż istnieją ich dwa rodzaje - białe i zielone, to właśnie najczęściej ich biała wersja wraz z maślanym sosem holenderskim najczęściej gości na niemieckich stołach. UWAGA - szparagi okropnie się obiera, ale za to niebo w gębie.

Tutaj przepis (ja przeważnie nie robię sosu, tylko używam gotowca).

3) Ciasto marchewkowe.


I znowu nie jest to niemiecki zwyczaj, a amerykański. Jako jednak, że Ameryka miała Niemcy dość długo pod swoją pieczą (niektórzy twierdzą, że Niemcy są wciąż okupowane przez USA), to i ten zwyczaj tutaj dotarł. Ja trafiłam na przepis w niemieckiej gazetce z Rossmanna. Jest dostosowany dla dzieci, ma dość fajny skład i smakuje naprawdę pysznie! Ciekawy jest w nim zwłaszcza dodatek świeżej skórki pomarańczy, ale uwaga - musi być BIO (bez konserwantów w skórce).
Tu macie pdf z przepisem (klik).


4) Przedszkole od pierwszego roku życia.


Tak, w Niemczech - przynajmniej na wschodzie - typowe jest posyłanie dzieci do żłobka już od pierwszego roku życia. To był dla mnie dość mocny szok kulturowy, ponieważ w Polsce matki przeważnie zostają z dziećmi 3 lata w domu, chyba że naprawdę nie mają wyjścia.

Tutaj żłobek nazywa się die Krippe i jest przeważnie w ramach zespołu żłobkowo-przedszkolnego o nazwie Kita (die Kindertagesstätte). Dzieci przyjmowane są od pierwszego roku życia, dla niemowlaków dość ciężko jest znaleźć placówkę (ale po co szukać, kiedy urlop rodzicielski trwa właśnie rok). Przeważnie mają na sobie jeszcze pieluchy, piją z butelek i śpią w łóżeczkach. Jeśli dziecko jeszcze nie chodzi do żłobka lub przedszkola (der Kindergarten), to nie ma co liczyć na urząd pracy. Nie pomogą, kiedy rodzic nie jest dyspozycyjny (chyba że się powalczy...).

O ile przedszkole od pierwszego roku życia z punktu widzenia pedagogiki wydaje się być błędem, to jednak już dwuletnie, a nawet półtoraroczne dziecko spokojnie się w Kita odnajduje. Dla rodzin imigranckich ma to jeszcze jedną zaletę - nie tylko pozwala matce wrócić do pracy, lecz także pomaga dziecku nauczyć się języka  niemieckiego i to niekoniecznie z uszczerbkiem dla polskiego. Do wyboru są różne opcje godzinowe, tak że np. dziecko może przebywać w żłobku jedynie 4-5 godzin (ze spaniem), a potem wracać do domu i pielęgnować znajomość języka jednego lub obojga rodziców.

5) Parówki w wigilię.


Tak, Niemcy jedzą w wigilię mięso, nie tylko ryby. Co dokładnie pojawi się na wigilijnym stole, zależy od regionu, ale często jest to der Kartoffelsalat - sałatka ziemniaczana z parówkami (obok lub wewnątrz).  A więc bardzo skromnie. Podobno dlatego, żeby kobiety zamiast siedzieć w kuchni i potem padać z nóg, mogły wziąć udział we mszy (podobno nawet służba kuchenna miała w Niemczech 24. grudnia wolne).

Taką sałatkę nauczyłam sie robić i często przyrządzam ją tak po prostu na imprezy, jest szybsza niż nasza tradycyjna jarzynowa. W tym linku macie przepis.

W święta jedzenie jest już bardzo obfite, zazwyczaj piecze się kaczkę (die Ente) lub gęś (die Gans).

To tylko 5 przykładów, z którymi po raz pierwszy zetknęłam sie w Niemczech. Niebawem może powstanie część druga.


A co Was zaskoczyło w Niemczech lub innym kraju, w którym mieszkacie?




Komentarze